Licencja na marzenia

Marzenia – wydawałoby się banalne zagadnienie, po prostu każdy czegoś chce i jak o tym często myśli, to marzenie gotowe. Jednak zgłębiając temat zauważymy, że to teren zagmatwany i pełen sprzeczności.
Żeby zacząć marzyć nie trzeba przeczytać instrukcji obsługi, bo nie można się tego nauczyć. Każdy potrafi marzyć, tylko nie zawsze chce się do tego przyznać. Nie jest także wymagane pozwolenie na marzenia, chociaż jeśli ktoś marzy nieumiejętnie, może sobie narobić kłopotów.

Marzyć – nic prostszego?

Marzenia zmieniają się razem z nami, ale nie można powiedzieć, że razem z nami rosną. Może nawet wręcz przeciwnie, właśnie dzieci są specjalistami od spektakularnych marzeń. W ich świecie nie ma rozczarowania życiem, cynizmu i wyrachowania, nie stawiają sobie ograniczeń i nie wiedzą jeszcze, że nie można mieć wszystkiego. To dorośli, nauczeni gorzkim doświadczeniem, dochodzą do wniosku, że nie opłaca się marzyć, bo kończy się to tylko kolejnym zawodem. Jeśli mimo wszystko decydują się na ten szalony krok, to marzą ostrożnie. Wygląda więc na to, że im my jesteśmy więksi, tym marzenia mniejsze. Ale (tu kolejny paradoks) marzenia dzieci, chociaż praktycznie nieograniczone, zwykle są materialne i tym samym łatwiejsze do spełnienia. Ewolucja bardzo mądrze to przewidziała, bo każda wymarzona lalka Barbie czy pudełko klocków utwierdza dziecko w przekonaniu, że warto marzyć i tym samym czyni dzieciństwo najbardziej magicznym (co nie znaczy, że najłatwiejszym) okresem w życiu człowieka.

Cenzura i manipulacja

Rozczarowanie marzeniami jest jednym z wielu początków dorosłości. Doświadczenie pokazuje, że choć to nieuniknione, to marzeniami niestety (albo na szczęście) też można manipulować. Niestety, bo coś na tym świecie powinno być naprawdę wolne i byłoby dobrze, gdyby były to właśnie marzenia. Na szczęście, bo mała manipulacja może nas ustrzec przed ogromnym zawodem.
Pierwszym sposobem manipulacji marzeniami jest delikatne ich cenzurowanie (co brzmi jeszcze gorzej niż manipulacja – to prawda), ale chodzi tylko o to, żeby marzyć małymi krokami. Jeśli pozwolimy na to, żeby wszystkie nasze marzenia były niewykonalne (chciałabym wyglądać jak Julia Roberts, chciałabym cofnąć czas, chciałabym urodzić się w XVIII wieku), albo wykonalne – ale raczej nie dla nas (dom na Seszelach, prywatny samolot, luksusowy jacht), w krótkim czasie doprowadzimy się do frustracji. Mało tego, na własne życzenie pozbawimy się tej ogromnej, dostępnej niezależnie od wieku i statusu majątkowego przyjemności, jaką jest marzenie.
Oczywiście nie należy brać tej porady zbyt dosłownie i zacząć marzyć, żeby jutro w warzywniaku była marchewka, tylko dlatego, że to się z dużym prawdopodobieństwem spełni! Przecież ideą marzeń jest wychodzenie poza granice rozsądku i puszczanie wodzy wyobraźni. Jednak o ileż przyjemniej i łatwiej będzie nam marzyć o luksusowym jachcie, jeśli najpierw na liście pragnień umieścimy „żagle na Mazurach w następne wakacje”. Z o ile większą wiarą będziemy wypatrywać w sobie cech Julii Roberts, jeśli wcześniejsze marzenie będzie brzmiało „chciałabym schudnąć dziesięć kilo i kupić sobie najdroższą sukienkę z Zary”. Nic bardziej nie poprawia humoru, niż spełnione marzenie od czasu do czasu, warto więc pomóc marzeniu się spełnić.

Dla dobra sprawy

Drugi sposób manipulacji jest znacznie bardziej okrutny, ale pamiętajmy, że to wszystko dla naszego dobra. Finezyjne połączenie wiary, nadziei i dystansu zagwarantuje nam zadowolenie z naszych marzeń, bo będziemy brać pod uwagę ewentualność, że spełnione marzenie nie przyniesie spodziewanej satysfakcji i radości, a może nawet wręcz przeciwnie. Nie chodzi o to, żeby spodziewać się najgorszego, ani o to, żeby zostać zdeklarowanym fatalistą i zakładać, że jeśli marzenie się spełni, to będzie koniec świata. Nie należy po prostu tracić kontaktu z rzeczywistością i uzależniać naszego szczęścia i powodzenia od ziszczenia lub nieziszczenia się marzeń. Dotyczy to w szczególności pragnienia zmian: zmiany pracy, kierunku studiów, miejsca zamieszkania… Często nie zależy to od nas, wymaga dużo szczęścia i zachodu, a im bardziej nie możemy tego dostać, tym bardziej tego chcemy.
Kiedy wreszcie los zadość uczyni naszym pragnieniom, okazuje się, że spełnienie marzenia było początkiem nowych kłopotów, których najprawdopodobniej nie mielibyśmy, gdyby się nie spełniło. Wchodzimy tutaj w zakres kompetencji tzw. gdybania, bo teoretycznie jeszcze straszniejsze rzeczy mogłyby się dziać, gdyby zostało po staremu, ale spektakularna katastrofa, którą pośrednio sami sobie wymarzyliśmy, ma nad zwykłymi kłopotami taką przewagę, że możemy się o nią obwiniać. A nie ma nic gorszego, niż czuć się winnym dlatego, że miało się marzenie. Dlatego trzeba bardzo dbać o to, żeby grubą kreską oddzielić od siebie marzenia i rzeczywistość. Ich wzajemne oddziaływanie niech przebiega jednokierunkowo: rzeczywistość może inspirować i weryfikować marzenia, ale marzenia niech nie mieszają nam się z rzeczywistością.

Spełnienie nieoczywiste

Istnieje jeszcze jeden ciekawy aspekt marzeń: to, że nie zawsze zauważamy ich spełnienie. Oczywiście, nie tyczy się to wszystkich marzeń, bo trudno nie zauważyć, że ma się dom na Seszelach (chyba, że rzadko się tamtędy przechodzi…). Weźmy jednak choćby tak popularne marzenie, jak szczęście. Kto nie marzy o szczęściu – ręka do góry! To niebezpieczne pragnienie, bo rzadko z czystym sumieniem mówimy, że jesteśmy szczęśliwi. Ciągle chcemy więcej, lepiej, dłużej! Dopiero, kiedy wydarzy się coś złego, dochodzimy do wniosku, że szczęście mieliśmy cały czas, ale przez nasze rosnące wymagania nie zauważyliśmy go. Tak naprawdę jednym z naszych podstawowych marzeń powinno być to, żebyśmy w ogóle mieli marzenia i nie bali się wierzyć, że kiedyś się spełnią.

Julia Wolin (2007-08-28)

Komentarze (0)

Dodaj swój komentarz

Żeby dodać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować