Czego chcę go nauczyć?

Takie pytanie postawiłam sobie, rozpoczynając pracę z dzieckiem autystycznym. Chłopiec nigdy nie chodził do szkoły, przez jakiś czas przychodziła do niego pani, która realizowała z nim program „zerówki”.
Początek naszej współpracy był bardzo trudny. Chłopiec żył w swoim świecie i bardzo trudno było do niego dotrzeć. Przez pierwsze spotkania uczyłam go koncentrowania uwagi na tym, co robię, co mówię. Wcale nie było to łatwe. Na każde zajęcia przygotowywałam kilka wariantów ćwiczeń. Niekiedy „trafiałam w gust” Piotra, ale często to on narzucał mi temat i rodzaje ćwiczeń. Musiałam być bardzo cierpliwa i spostrzegawcza, aby w odpowiednim momencie „wstrzelić się” z przekazaniem nowych treści. Zazwyczaj decydowały o tym przypadkowe zdarzenia. Przykład: przygotowałam zajęcia na temat zimy, miał być bałwan, koło jako figura geometryczna, wypełnianie płaszczyzn kolorem, a Piotr zaczął o pralce automatycznej, która się zepsuła. Wracał uporczywie do tematu, naśladowczo używał języka, którym posługiwał się fachowiec naprawiający pralkę. Realizowanie mojego planu nie miało sensu, zainteresowałam się więc zepsutą pralką. Posłużyła ona do rozróżniania i nazywania figur geometrycznych, otrzymywała nowe barwy, ale tematyki zimowej nie zrealizowałam. Wiedziałam, że jeśli narzucę mu coś, czym nie jest zainteresowany, poniosę klęskę. Musiałam być przygotowana na wiele ewentualności, tworzyłam przebieg zajęć „na poczekaniu”, właściwie tworzył Piotr, ja tylko ułatwiałam mu uczenie się przy tej okazji. W sali musiałam mieć wiele środków dydaktycznych, materiałów, przyborów, nigdy do końca nie wiedziałam, co może być potrzebne. Był sprawny manualnie, powolny, ale dokładny, chętnie rysował, malował, doskonale operował nożyczkami, miał dobry słuch muzyczny, z zainteresowaniem słuchał muzyki, czasami nawet coś zaśpiewał. Ćwiczenia dobierałam tak, aby sprawić mu tym przyjemność, aby oddziaływać wielokierunkowo na jego osobowość.
Nowe treści ograniczałam do minimum, powtarzałam i utrwalałam treści wcześniej poznane. Piotr szybko się męczył, kiedy zauważyłam, że jest dziwnie pobudzony, przerywałam zajęcia, proponowałam coś innego, lub po prostu wychodziłam z nim na plac szkolny.
Pytanie „Czego” chcę go nauczyć?” zadawałam sobie przed każdymi zajęciami.
Moim marzeniem było nauczyć go czytać, pisać i liczyć, czyli wszystkiego, co w życiu potrzebne. Kiedy poznałam jego możliwości, dobierałam zadania tak, aby mógł je zrozumieć i rozwiązać. Aby nie był znudzony, zniechęcony, szukałam takich metod, ćwiczeń, które go zainteresują. Stopniowałam je pod względem trudności, starałam się, aby zawsze osiągał sukces. Bardzo istotne było nagradzanie i karanie. Z karami się nie zgadzał, zaraz pojawiało się zdenerwowanie, zamykał zeszyt, czasami pakował wszystko do teczki i siedział gapiąc się w okno. Zrezygnowałam z kar, zaczęłam go nagradzać, Początkowo za dobrze wykonaną pracę otrzymywał naklejkę – uśmiechnięte słoneczko. Bardzo go te „słoneczka” cieszyły. Zdarzało się, że coś zrobił niestarannie, sam wtedy dodawał komentarz: „Nie dostaniesz słoneczka, słoneczka nie dostaniesz, nie dostaniesz słoneczka...”. Wiedziałam, że mogę bardzo dużo osiągnąć takim wzmocnieniem, jakim były nagrody.
Musiałam bardzo uważać na język, którym się posługiwałam. Piotr powtarzał długo moje wyrażenia, naśladowczo używał języka. Czasami wracał do całych moich zwrotów w najmniej oczekiwanych momentach.
Kiedy uczyłam go pisania poszczególnych liter, wracałam do utrwalonych wcześniej znaków literopodobnych. Pisząc literę „r” pokazywałam, że do „laseczki” trzeba dołożyć „skrzydełko”. Długo potem pisząc literkę Piotr powtarzał: „Do laseczki dołóż skrzydełko...”. Kiedy zwracałam uwagę, ze niepoprawnie napisał wyraz, pisząc „a” zamiast „ą”, komentował: „Nie dopisałeś pętelki, gdzie pętelka, musi być pętelka...”.
Wiedziałam, że muszę kontrolować swoje wypowiedzi, głowa Piotra pracowała jak magnetofon.
Szczególnie trudno było nam przejść przez analizę i syntezę wyrazów. Z analizą sobie jakoś poradził, ale zapisać słowo – to było niemożliwe. Pisał każdą literę oddzielnie i mimo, że pismo było czytelne, prawidłowo umieszczone w liniaturze, tekst był niemożliwy do odczytania.
Musiałam odwołać się więc do jego przeżyć i wykorzystałam okazję, która się wkrótce nadarzyła. Piotr był z mamą w warszawskim szpitalu i długo wspominał, że jechał tam windą. W czasie zajęć z uporem wracał do tematu „winda”. Zaaranżowałam więc zajęcia w następujące ćwiczenie: litery pojedynczo zjeżdżały windą, na dole podawały sobie ręce, kiedy wszystkie zjechały sprawdzaliśmy, jaki wyraz „zjechał”, potem zapisywał ten wyraz. Odniosłam kolejny sukces!
Praktycznie cały czas aranżowałam jakieś sytuacje, zabawy, wszystko po to, aby zainteresować Piotra tym, co się dzieje. Otaczałam się przedmiotami z jego najbliższego otoczenia, wykorzystywałam najróżniejsze rekwizyty, starałam się pracować na konkretach, wykorzystywałam w czasie zajęć wszystko, co dało się pokazać, narysować, rozkleić, włącznie z maszyną do pisania.
Powoli widziałam efekty swojej pracy, Piotr już pisał, czytał, nieźle radził sobie z podstawami matematyki. Przez półtora roku małymi krokami zdobywał wiedzę i umiejętności konieczne do funkcjonowania.
To, czego go nauczyłam, pozwoliło mu skończyć specjalną szkołę zawodową, zdobył zawód zecera, a kiedy mnie spotka słyszę: „Dzień dobry. Pani... nauczyła mnie czytać i pisać.”
Odpowiedź na zadane na wstępie pytanie uzyskałam więc po jakimś czasie. Dzięki pozytywnemu nastawieniu, umiejętności słuchania i uwzględnienia potrzeb ucznia, dostosowywaniu się do okoliczności osiągnęłam to, co zaplanowałam, a nawet więcej.
Ważne jest, aby nie traktować dzieci autystycznych jak dorosłych dzieci, aby nie czuły się znużone, zniechęcone. Wyjście poza utarte schematy, otwarcie na innych, świadomość, że można zrobić wszystko, tylko czasami inaczej niż zwykle, otwiera wiele możliwości. Nie traktujmy ich jak dzieci gorszej kategorii. Przy systematycznej pracy, cierpliwości i kreatywności nauczyciela sukces jest gwarantowany.
Autorka o sobie:
Nauczyciel w „ stanie spoczynku”, specjalistka nauczania początkowego i wychowania fizycznego, 36 letnie doświadczenie pedagogiczne na różnych stanowiskach, z duszą społecznika, organizatora. Aktualnie na emeryturze, babcia dwojga wnucząt, uprawia ogródek, realizuje swoje artystyczne pasje ale przede wszystkim próbuje zmienić rzeczywistość swojego miasteczka. Praca społeczna stała się jej drugim „domem”.
(2007-08-28)

Komentarze (0)

Dodaj swój komentarz

Żeby dodać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować