Czego uczymy nasze dzieci?

Dzieci wiedzą i rozumieją tyle, ile my dorośli im przekażemy. Czasem ta wiedza nas zaskakuje. Wolelibyśmy, by dzieci uczyły się tego, czego od nich oczekujemy, a nie tego, co mogą zaobserwować i doświadczyć w kontakcie z nami.
Kasiu, pospiesz się!” – ponaglała dziecko babcia w szatni w przedszkolu. Dziecko, jak to dziecko, jeszcze się nie pożegnało z kolegami, jeszcze się nie wybawiło, nie spieszy się. Babcia, rozzłoszczona nieposłuszeństwem wnuczki, wytoczyła poważne argumenty: „Jeśli się nie pospieszysz, babcia się spoci, rozchoruje, pójdzie do szpitala i umrze!”. Nie pomogło. Widocznie Kasia słyszała ten argument wiele razy, być może zrobiła się na niego nieczuła. Być może w ogóle zrobiła się nieczuła (kto by się w końcu nie zmienił?).
Nie wiemy, jaka była ewolucja tej relacji, ale Kasia miała wtedy cztery latka.
Babcia pewnie nie miała złych zamiarów, nie planowała uczynić swej wnuczki głuchą i nieuważną. Chciała wymusić posłuszeństwo. I użyła bardzo ciężkich argumentów. Kłopot z tą metodą polega na tym, że mocne argumenty w dość szybko się kończą, bo cóż może być gorszego dla dziecka, niż śmierć bliskiej osoby?! Uzyskujemy więc efekt, w którym dziecko jest zaszczute i żyje z wiecznym poczuciem winy za wszystkie kłopoty swoich bliskich albo (jak w przykładzie) efekt odcięcia od informacji z zewnątrz, które są zbyt trudne, czasami zbyt bolesne, niedorzeczne, zbyt obciążające delikatną psychikę. Myliłby się jednak ten, który uznałby, że w tym drugim przypadku argumenty „spływają” po dziecku, jak woda. Chociaż nauczyło się odcinać od tych informacji, ignorować je, to zapadają one w psychikę i gromadzą się tam, jak muł na dnie rzeki.
– Tato, co to są gwiazdy?
– Idź, sprawdź sobie w encyklopedii!
– Mamo, co to są gwiazdy?
– Daj mi spokój, nie mam czasu; idź zapytaj taty.
Dialog wyjęty żywcem pewnie z wielu domów. Dziecko jest ciekawe, rodzice są zajęci. Mama próbuje wyrobić się z obiadem, praniem, sprzątaniem, chciałaby może obejrzeć kolejny odcinek ulubionego serialu, żeby chociaż chwilkę mieć tylko dla siebie, a jeszcze trzeba sprawdzić dzieciom lekcje, nastawić zupę na jutrzejszy dzień, sprzątnąć po kocie i mężowi uprasować koszulę do pracy. Tata też jest ledwo żywy. Na dodatek chciałby, żeby jego dzieci były samodzielne, więc mówi im, by sprawdziły potrzebne informacje w słowniku lub encyklopedii. Ale co to ma wspólnego z nauką samodzielności?
Przeganiane od jednego do drugiego dziecko w końcu się zniechęci. Przestanie być ciekawe, usiądzie jak rodzice przed telewizorem albo przed komputerem i też się odetnie od świata. Będzie robiło to, co my robimy. Nie wpadnie na świetny pomysł, że powinno być aktywne, twórcze, ciekawe, zupełnie inne od swoich rodziców. Będzie takie samo i nie pojmie, dlaczego rodzice ciągle są niezadowoleni, czego od niego oczekują, czego się spodziewają, co ich tak drażni, kiedy marudzą: „a Ty znowu siedzisz przed tym komputerem...
– Nie chodź do piwnicy – mówi mama do córki.
– Dlaczego? – zapytało dziecko.
– Tam jest Baba Jaga i Cię porwie!
Straszenie jest łatwym środkiem, do uzyskania posłuszeństwa. Im mniejsze dziecko, tym straszenie skuteczniejsze. Nie łaź po kamieniach, bo złamiesz nogę, nie ruszaj noża, bo potniesz sobie palce, nie dotykaj, bo zepsujesz, spadniesz, połamiesz się, zginiesz. Poza naprawdę nielicznymi wyjątkami większość dzieci dociera do pełnoletniości ze wszystkimi rączkami, nóżkami, oczami, bez złamań i innych ciężkich urazów. Naturalnie obowiązkiem rodzica jest dbanie o zdrowie i bezpieczeństwo swojego dziecka. Tylko czy ciągłe zakazy są do tego dobrym sposobem? Wątpię. Jeśli dziecko ciągle słyszy zakazy, to przestaje odróżniać te rzeczywiście istotne od tych mniej istotnych.
Jeśli z lęku o nasze dziecko nie chcemy pozwolić mu posługiwać się nożyczkami, to ono samo i tak zacznie ich używać, chociażby u babci czy cioci. Wtedy zapewne zrobi to nieumiejętnie i nasz czarny scenariusz się sprawdzi. Ale można temu zapobiec. Wystarczy by rodzic zakupił odpowiednie dla małych paluszków nożyczki, przysiadł się do dziecka i pokazał mu jak należy ich używać. Wiedza i umiejętności są bowiem wspaniałymi środkami, dzięki którym łatwiej jest uniknąć nieszczęścia.
A oto historia, którą niestety, często można zaobserwować na ulicy. Idzie mamusia z kilkulatkiem, spieszy się, dziecko stara się nadążyć jak może, potyka się. Wściekła mama wymierza dziecku siarczystego klapsa. Dodatkowo wydziera się na swoją pociechę, bo straciła kilka sekund na potknięcie i kilka minut na wyładowanie własnej frustracji. Czego nauczyło się dziecko (może nie za pierwszym razem, ale zwykle taka sytuacja powtarza się)? Nauczyło się, że nie ma prawa popełnić najmniejszego błędu, gdyż zostanie za nie ukarane, że powinno wiedzieć, jak przemierzać ten świat, inaczej narazi się na złość ukochanej osoby; że w sytuacji, kiedy się „potknie” nie może liczyć na najbliższych, że zamiast wsparcia otrzyma złość. Brzmi okropnie, ale czy taki schemat nie jest często używany do naprowadzania młodych ludzi na właściwą drogę?
Jakże inaczej wyglądałaby ta sytuacja, gdyby mama przytuliła swoje dziecko, podmuchała na skaleczenie, powiedziała coś miłego, zrobiła „czary-mary”, żeby już nie bolało i dodała, że każdemu się to może zdarzyć, że to pewnie przez to, że tak bardzo się spieszyła i małe nóżki nie mogły nadążyć.
(2007-08-28)

Komentarze (0)

Dodaj swój komentarz

Żeby dodać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować